9 kwietnia 2015

Bigamista cz. I


Dwudziestoczteroletnia kobieta weszła do mieszkania z porannymi zakupami. usłyszała szum wody dochodzący z łazienki i już wiedziała, że Ron bierze prysznic, aby za chwilę zjeść z nią śniadanie. Uśmiechnęła się na wspomnienie wczorajszej nocy.  Ukochany Rudzielec nadal ją zaskakiwał. Byli małżeństwem od czterech lat. Pobrali się ledwo co każde z nich skończyło dwadzieścia lat- wymagany w świecie czarodziei wiek do zawarcia małżeństwa. Ich małżeństwo- jak to w małżeństwie bywa- miało swoje wzloty i upadki, ale zdecydowanie należało do udanych. . To Ron pracował i ich utrzymywał, z czego był bardzo dumny- po ubogim dzieciństwie w końcu mógł sobie na wiele pozwolić. Hermiona widząc jaką sprawia mu to radość zrezygnowała z życia zawodowego i zajmowała się domem. Do pełni szczęścia brakowało im tylko dziecka. Niestety, Ron był bezpłodny. Oprócz dziecka Hermiona pragnęła jeszcze tylko jednej zmiany w ich życiu. Mianowicie chciałaby, aby jej mąż był częstszym gościem w ich domu, jednak jego praca nie pozwalała mu na to z powodu licznych wyjazdów służbowych. Z Hermioną spędzał średnio dwa dni w ciągu tygodnia, a zdażało się, że i tych dwóch dni nie było, ale kochali się i każdą wspólnie spędzoną chwilę starali się wykorzystać w maksymalnym stopniu.
Hermiona wzięła się za przygotowywanie śniadania. Po chwili z łazienki wyszedł Ron.
- Dzień dobry kochanie. - powiedział i pocałował ją w policzek. Pachniał swoim szamponem do włosów, którego zapach uwielbiała.- Pomóc ci w czymś?
- Witaj. Właściwie już kończę, ale jeśli chcesz to możesz zaparzyć herbatę. - odpowiedziała, kładąc plasterek wędliny na posmarowanej masłem bułce.
Usiedli do śniadania. Obydwoje cieszyli się, że mogą spędzić ze sobą trochę czasu, bo prawdopodobnie po posiłku Ron wyjedzie w kolejną delegację. Nie pomylili się. Pod koniec posiłku w okno zastukała sowa z listem do mężczyzny. Ten przeczytał go szybko i wytłumaczył Hermionie, że musi już wychodzić, pożegnał ją długim, namiętnym pocałunkiem i już go nie było.
Dziś była sobota. Kobiecie zazwyczaj każdy sobotni poranek mijał na posprzątaniu całego mieszkania. Posprzątała kuchnię i ruszyła w kierunku sypialni. Przy poprawianiu poduszek leżących na łóżku zobaczyła kawałek skórzanego materiału wystającego spod łóżka. Wiedziona kobiecą ciekawością ukucnęła i pociągnęła za skrawek, jednak coś go blokowało. Nachyliła się i zobaczyła, że końcówka paska, który trzymała w ręce kończył się... w podłodze. Zaintrygowana odsunęła łóżko jednym machnięciem różdżki. Pasek był przytrzaśnięty przez klapę od ukrytej skrytki. Zdziwiła się. Dlaczego Ron nic jej o niej nie powiedział? Podważyła klapę i jej oczom ukazała się wypchana skórzana torba. Nie było żadnych zabezpieczeń- widocznie Ron uznał, że Hemrmiona jej nie znajdzie. Otworzyła torbę, a na jej kolana wysypały się stosy dokumentów, a małe buteleczki z jakimś eliksirem potoczyły się z cichym pobrzękiwaniem po podłodze. Palce aż ją świerzbiły. Była bardzo ciekawa co to za papiery, jednak szanowała cudzą prywatność. W końcu mimo wyrzutów sumienia sięgnęła po pierwszą z brzegu kartkę- w końcu ma prawo wiedzieć co znajduje się w jej własnym domu.
To co przeczytała sprawiło, że jej poukładane i szczęśliwe życie zniknęło z powierzchni ziemi, jakby przez jej serce i umysł przeszło tsunami niszcząc wszystko co napotkało na swojej drodze, a uśmiech zniknął z jej twarzy niczym wymazany gumką.
To był akt małżeństwa. Akt małżeństwa Rona. Jednak to nie jej zdjęcie było obok zdjęcia jej ukochanego. Znajdowało się tam zdjęcie pięknej czarnowłosej kobiety o zielonych oczach. Według tego dokumentu nazywała się Anastasia Grend-Mind. Nazwisko Mind tkwiło także przy imieniu Rona. Hermiona nie chciała dopuścić do swojej świadomości tego, co właśnie odkryła. Jej ramionami wstrząsnął niekontrolowany szloch. Osunęła się na podłogę i pogrążyła w rozpaczy. Łzy nie chciały przestać płynąć. Wciąż znajdywała nowe do wypłakania. Przecież to nie możliwe. Każdy, ale nie jej ukochany Ron. On by jej tego nie zrobił. Nie wiedziała jak długo płakała. W pewnym momencie wstała i zaczęła przeglądać resztę dokumentów. Po chwili przekonała się, że jednak mężczyzna mógł jej to zrobić. Znalazła jeszcze trzy inne akty małżenśtwa w tym swój własny. Na każdym Ron miał inne nazwisko. Oprócz tego znalazła także dokumenty potwierdzające tożsamość- były trzy komplety jednego brakowało- tego który miał przy sobie. Jeśli temu wierzyć to teraz spędzał urocze chwile ze swoją żoną imieniem Rebecka. Największy szok przeżyła jednak, gdy znalazła akty urodzenia dzieci.  W sumie było ich cztery , a na każdym z nich Ron figurował jako ojciec dziecka. Hermiona miała mętlik w głowie. Jak to możliwe, żeby Ronald miał czwórkę dzieci i to jeszcze z dwoma różnymi kobietami, skoro jest bezpłodny. Nic nie składało się w sensowną całość. Czuła się jakby wsiadła do kolejki górskiej, która wykoleiła się i zleciała w przepaść. Hermiona wypadła z niej i spadała w dół niekończącej się czarnej dziury, a kolejka zaraz za nią. W realnym świecie też wszystko ją przytłaczało i parło na nią z góry niczym kolejka. Wtem przypomniała sobie o malutkich buteleczkach które wypadły z torby. Wzięła jedną z nich do ręki..
Odkorkowała i ostrożnie powąchała zawartość. To był... eliksir antykoncepcyjny.
Fiolka, którą trzymała wypadła jej z rąk i rozbiła się o podłogę, ale Hermiona nie zwróciła na to uwagi, bo właśnie wybiegała z płaczem z domu. W głowie miała totalny chaos, a ból w sercu był nie do wytrzymania. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Okazało się, że całe jej życie było jednym wielkim kłamstwem. Czuła, że nie ma sił do życia, a jednocześnie jej smutek i wściekłość dawały jej kopa do działania. Teraz to od niej zależało, któremu z tych uczuć się podda. Nadal biegła. Nie miała konkretnego celu, biegła przed siebie. Zatrzymała się dopiero w parku. Gdy rozejrzała się rozpoznała to miejsce. Była na polance, niedaleko mostu. Na tym moście Ron jej się oświadczył. Most...  Nie, nie może tego zrobić, ale z drugiej strony teraz jej życie straciło cały sens.
Bezwiednie ruszyła w stronę mostu. Spojrzała w dół. Zobaczyła wartko płynącą czystą rzekę. Po jej policzkach znów zaczęły płynąć łzy. Gdy skoczy, to już nic nie będzie tak cholernie boleć, jednak nadal miała lekkie wątpliwości. Chociaż z drugiej strony nie ma już po co żyć. Właśnie miała oderwać dłonie od barierki, gdy usłyszała za sobą męski głos.
-Hermiona? To ty? - na twarzy Blaisea Zabiniego malował się wyraźny szok, gdy poznał przyjaciółkę swojej żony.- Co ty wyprawiasz? Zwariowałaś? Złaź stamtąd natychmiast.- powiedział ostro. Nie rozumiał co się dzieje. Jak w ogóle mogło jej przyjść do głowy, żeby ze sobą skończyć?
- Przykro mi Blaise, ale nie mogę.- powiedziała i zrobiła krok w pustkę, wiedząc, że jeśli będzie z nim rozmawiać to posłucha go i nie skoczy. Poczuła jak wiatr unosi poły jej sweterka w górę i rozpościera je nad nią, niczym skrzydła. Jej lot trwał jednak tylko ułamek sekundy, ponieważ Zabini błyskawicznie wyciągnął różdżkę, nie zwracając uwagi na to, że jakiś mugol może go zobaczyć i jednym ruchem sprawił, że znalazła się w zasięgu jego ręki. Chwycił ją mocno za przedramię i teleportował przed bramę swojego domu. Tu Hermiona odzyskała głos i zaczęła wrzeszczeć na mężczyznę.
- Po co to zrobiłeś? Czy Ślizgoni zawsze muszą się wszędzie wtrącać? Nie mogłeś zostawić mnie w spokoju? I w ogóle dlaczego mnie tu zabrałeś? - rzuciła się na niego z pięściami. Wszystkie emocje wybuchły wewnątrz niej tworząc wściekłą mieszankę. Uderzała pięściami, gdzie popadnie. W końcu Blaise złapał ja nadgarski.
- Uspokój się do cholery! Nie wiem, co się stało, że chciałaś to zrobić, ale myślisz, że, gdybym cię nie powstrzymał to mógłbym później spojrzeć Ginny w oczy?  Hermiono nie musisz mi się tłumaczyć, dlaczego chciałaś się zabić, pewnie porozmawiasz o tym z Ginny, ale proszę nie rób w środku jakiś scen, bo ona nie powinna się teraz denerwować, a  tak się pewnie stanie jak dowie się, co chciałaś zrobić, więc nie dokładaj jej jeszcze więcej nerwów ok?
- O czym ty gadasz Blaise? Ginny jest chora?- wydukała brunetka,
- Będę ojcem. - oświadczył dumnie.
- Och, naprawdę gratuluję. - uśmiechnęła się do niego.
- Dzięki, a teraz chodź.
Ścieżką ruszyli wprost do drzwi wejściowych.  Pani Zabini siedziała w salonie, przeglądając jakieś zdjęcia. Widząc swoją przyjaciółkę wstała i szczerze ją uściskała.
- Hermiona. Co za niespodzianka. Jak miło cię widzieć.- uśmiechała się szeroko.
- Ciebie też. Słyszałam, że zostaniesz mamą. Blaise zdążył mi się pochwalić.- również się uśmiechnęła.
- Dziękuję. Wiem o tym od wczoraj a już chyba pół ministerstwa o tym gada. - spojrzała wymownie na swojego męża.
- No co? Muszę się pochwalić jaką mam cudowną żonę. Kochanie muszę wracać do pracy, będę za dwie godziny. Pa.- pochylił sie i pocałował ją w policzek.-  Do zobaczenia Hermiona.
- Pa- odpowiedziały mu chórem.
- Tuptuś. - zawołała Ruda.
- Tak pani?
- Przyniesz nam ciastka, kawę dla Hermiony i herbatę dla mnie.
- Dobrze.
 - Opowiadaj co u ciebie. Musisz mi o wszystkim opowiedzieć.- spojrzała na twarz przyjaciółki.- Czy coś się stało?- zapytała z zatroskaniem, widząc ślady łez na jej policzkach.
- Tak, Ginny, Merlinie jak ja mam ci to powiedzieć Ron... on... on... on mnie zdradza. - wydusiła i wybuchła głośnym płaczem.
Pani Zabini spojrzała na nią z niedowierzaniem. Jej brat? Przecież wyglądali na szczęśliwych. Mocno przytuliła Hermionę.
- Jesteś pewna? Masz na to jakieś dowody?
- Tak znalazłam u nas w domu akty ślubów.
- Akty ? spojrzała na nią nic nierozumiejącym wzrokiem.
- Dokładnie. Ron oprócz mnie ma jeszcze trzy inne żony oraz czwórkę dzieci.
- Przecież on nie może mieć dzieci.
- Też tak myślałam, ale znalazłam też spore zapasy eliksiru antykoncepcyjnego. Dlaczego on mi to zrobił Ginn? - teraz rozpłakała się na dobre.
- Czy ktoś jeszcze o tym wie? - zapytała zszokowana.
- Nie tylko tobie to powiedziałam.
- Co chcesz teraz zrobić?
- Nie zostanę z nim to pewne, ale to nie jest najgorsze. Ja... ja chciałam popełnić samobójstwo. Gdyby nie Blaise, nie rozmawiałabym teraz z tobą.
- Co takiego? Obiecaj, że nigdy więcej nie będziesz próbowała odebrać sobie życia! Nie przez kogoś takiego Hermiona!- zrugała ją ostro. To było na brunetkę jak kubeł zimnej wody. Gdy o tym myślała nie wiedziała jak w ogóle mogło jej przyjść to do głowy.
- Obiecuję i przepraszam. - powiedziała skruszona.
- Nie przepraszaj, bo nie masz za co. Potrzebujemy dobrego prawnika. Hermiono, -coś ja tknęło.- skoro Ron ma jeszcze trzy żony a tobie poświęcał dwa dni w tygodniu, to na tamte też tyle miał, więc skąd miał pieniądze, żeby was wszystkich utrzymać?
- Masz rację. Skąd je miał? Masz jakiś pomysł?
- Na razie nie.- zamyśliła się. - Ale czekaj, a ta wasza nagroda? Tą którą dostał też Harry za pokonanie Voldemorta.
- Leży w banku Gringotta. Przynajmniej powinna. Chodźmy to sprawdzić. - powiedziała, nagle zaniepokojona. 
Kwadrans później stały przez wielkim gmachem banku.  Weszły do głównej sali, gdzie przy wysokich biurkach siedziały gobliny zawzięcie skrobiąc coś w wielkich księgach. Podeszły do najbliższego z nich.
-Dzień dobry.  W czym mogę pomóc? - zaskrzeczał stwór.
- Dzień dobry, chciałabym się dowiedzieć jaki jest stan złota w mojej skrytce.
- Dobrze poproszę klucz i numer skrytki.
- 521, a tu ma pan klucz.- przesunęła dłoń w jego stronę. 
Stwór chwilę obracał kluczyk w dłoniach, najwyraźniej sprawdzając, czy jest prawdziwy. W końcu uznał, że tak, ponieważ zaczął zadawać kolejne pytania.
- Jak się pani nazywa?- zapytał otwierając wielką księgę z rejestrem klientów.
- Hermiona Jane Weasley- odpowiedziała z trudem wypluwając z siebie nazwisko.
- Na pani koncie znajduje się dwieście dwadzieścia dwa galeony trzynaście sykli i dwa knuty. 
-Słucham? Ile?- zapytała zszokowana. Na jej koncie powinno być ponad pięćset tysięcy. Pięścet było nagrodą, a reszta to spadek po babci i pieniądze z lokaty.
- Coś nie tak ?
- Nie, nie, ale chciałabym zablokować mojemu mężowi dostęp do niej. Czy mógłby mi pan jeszcze powiedzieć ile pieniędzy ma w skrytce mój mąż? Ronald Bilius Weasley. - spytała korzystając z przysługującego jej prawa.
- Konto pani męża jest puste.- powiedział. 
- Dziękuję. Do widzenia. - skierowała się w stronę wyjścia, a zaraz za nią ruszyła Ginny.
- Hermiona, hej Hermiona zaczekaj. - wołała za nią Ruda.- No czekaj. Pamiętaj, że muszę się oszczędzać.- powiedziała i to zatrzymało panią Weasley w miejscu.
- Ginny na tym koncie było ponad pięćset tysięcy galeonów. Ron stracił prawie dwieście. Dodaj sobie do tego jeszcze pięćset tysięcy z jego skrytki. Już wiem dlaczego nigdy nie żałował mi drogich prezentów, w końcu kupował je za moje pieniądze.
- Hermiona przykro mi. Co teraz zamierzasz zrobić? - kobieta nie bardzo wiedziała jak ma pocieszyć przyjaciółkę. Była strasznie wściekła na swojego brata i miała zamiar ostro go zrugać przy najbliższej okazji.
-  Muszę założyć sprawę w sądzie i znaleźć sposób na skontaktowanie się z innymi żonami Rona. Do tego przyda mi się dobry prawnik. No i muszę znaleźć jeszcze jakąś pracę. Ale z tym wszystkim musimy poczekać chyba do jutra. Zbliża się szósta, więc wszystko jest już powoli zamykane. Poszukam teraz jakiegoś hotelu, nie chcę spać w naszym wspólnym mieszkaniu, a ty możesz wracać już do domu powinnaś odpocząć.
-Nie ma mowy o żadnym hotelu. Możesz na razie zamieszkać u mnie. To żaden problem.- dodała szybko widząc otwierające się usta brunetki. - Chodźmy. - złapały się za ręce i już po chwili poczuły szarpnięcie i okolicy pępka, a przed ich oczami zmaterializował się dom państwa Zabinich. Weszły do domu, gdzie Hermiona kazała władczym tonem usiąść Ginny na kanapie i mimo jej protestów ruszyła w stronę kuchni
- Ginny, poradzę sobie. Umiem zrobić kanapki. Ty odpoczywaj. Jak czegoś nie będę mogła znaleźć to zapytam.- uśmiechnęła się lekko pod nosem.
- Mam wyrzuty sumienia, że cię wykorzustuję.
- To raczej ja powinnam je mieć. W końcu u ciebie mieszkam. Na co masz ochotę?
- Wystarczą mi kanapki z pomidorem, sałatą, rzodkiewką, ogórkiem i szczypiorkiem.
- Tak jest. - zaśmiała się Hermiona słysząc to typowo ciążowe zamówienie.- Ginny, który to miesiąc?
- Trzeci. Termin mam na dwudziestego ósmego czerwca.
- O, ciocia Hermiona będzie zabierać to maleństwo na letnie spacerki. - uśmiechnęła się szeroko. Uwielbiała dzieci i pragnęła mieć swoje własne, jednak na razie nie zanosiło się na to, aby została mamą.
- Jeżeli Blaise ci pozwoli to nie ma sprawy. Dosłownie zwariował na punkcie tego dziecka.
- W sumie to mu się nie dziwię, ja sama też po prostu kocham dzieci. Ginny, gdzie masz kubki?
- W górnej szafce na lewo od okna. - usłyszały głos Zabiniego.
- Dzięki Blaise.- zaśmiała się. Ich dom miał w sobie coś takiego, że można było w nim tylko się śmiać. Być może była to kwestia domowników, bądź jasnego wystroju mieszkania.
- Nie ma za co. Pomóc ci?
- Właściwie to już kończę, chcesz herbatę?
- Zrobię sobie sam. Nie lubię wykorzystywać ludzi.- powiedział, a Ginny siedząca w salonie zaczęła się głośno śmiać.
- No następny. Czy wy musicie być z Ginny tacy uparci?
- Sama nie jesteś lepsza.
- A mi zrobisz coś do picia Granger? - usłyszała męski głos i podniosła głowę. Zobaczyła Malfoy'a, wchodzącego z korytarza. No tak to przyjaciel Blaise'a. Spotkała go już tu parę razy odwiedzając przyjaciółkę. Po wojnie pogodzili się i obecnie byli dobrymi znajomymi. Pewną zasługę mieli w tym państwo Zabini, którzy stanowczo zakazali im kłótni w ich obecności, a że spotykali się tylko u nich to kłótnie prawie, że ustały.
- Okey. Co chcesz? - spytała.
- Kawę.
- Jasne. Masz i zanieś to Ginny.- wręczyła mu tacę z kanapkami, a Blaise zabrał od niej część kubków i po chwili wszyscy znaleźli się w salonie. W pewnym momencie Ruda wydała okrzyk i spojrzała na swoją przyjaciółkę.
-Miona! Draco zostanie twoim adwokatem. Lepszego prawnika nie znajdziesz w całym Londynie!
Hermiona spojrzała niepewnie na blondyna, niby zakopali topór wojenny, ale czy zgodzi się reprezentować szlamę?
- A po co ci adwokat?- zapytał ciekawie.
- Rozwodzę się. - powiedziała i spojrzała na niego. Oczy Ślizgona zrobiły się okrągłe jak galeony. Rozwodzi się? Podobno byli z Łasicą szczęśliwi.
- Aha.- odpowiedział elokwentnie. - Jasne nie ma sprawy. Przyjdź jutro do mojego biura i wszystko omówimy. Teraz będę już się zbierać.
- Odprowadzę cię. - Blaise ruszył z przyjacielem w stronę drzwi.
-Dzięki Ginn.- powiedziała Hermiona.- Nikogo lepszego faktycznie nigdzie bym nie znalazła.
- Nie ma sprawy.
- Wiesz ja też się już położę. Dobranoc.
- Po wzięciu prysznica kobieta zanurzyła się w błękitnej pościeli jej tymczasowego pokoju. Nie minął kwadrans, a już spała.

♥~♥~♥~♥~♥

Stała przed kancelarią Malfoy'a. Delikatny wiatr unosił luźne kosmyki jej włosów. Przyszła tu w jednym konkretnym celu, aby zmieszać Weasley'a z błotem dokładnie tak samo jak on zrobił to z nią. Wiedziała, że z Draco na pewno wygra tą sprawę. Był szanowanym adwokatem i cieszył się dobrą opinią także wśród mugoli.
Wzięła głęboki oddech i weszła do pomieszczenia. Znalazła się w dużym przestronnym holu. Ściany miały delikatny zielonkawy odcień, a podłoga była ułożona z ciemnych, brązowych desek. Było tu bardzo jasno z  powodu wysokich okien znajdujących na dwóch równoległych ścianach. Podeszła do biurka sekretarki, stojącego blisko wejścia, a jej obcasy rytmicznie zastukały o podłogę.
- Dzień dobry.- przywitała się.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
- Chciałabym się spotkać z panem Malfoy'em.
- Czy była pani umówiona?
- Rozmawiałam z nim wczoraj wieczorem i powiedział mi, żebym dziś przyszła do jego biura.
- Dobrze. Proszę chwilę poczekać.- sięgnęła po telefon.
- Panie Malfoy przyszła pani i twierdzi, że była z panem umówiona.- posłuchała chwilę jego odpowiedzi.
- Jak się pani nazywa?- skierowała pytanie do kobiety.
- Hermiona Weasley.
- Hermiona Weasley. - powtórzyła do telefonu.- Dobrze.- zakończyła rozmowę.
- Musi pani iść prosto, następnie skręcić w prawo. Drzwi na końcu korytarza są drzwiami od gabinetu pana Malfoy'a.
Kobieta ruszyła drogą wskazaną przez sekretarkę. Po chwili stała przed drzwiami. Zapukała.
- Proszę. - usłyszała z gabinetu.
- Cześć.- powiedziała.
- Witaj Hermiono. Siadaj, proszę. - wskazał jej fotel stojący naprzeciwko jego. - No to słucham. Dlaczego chcesz się rozwieść?
- Ron mnie zdradza. I to nie z jedną kobietą. Ma z nimi dzieci.
- Masz na to jakieś twarde dowody?
- Tak. Ron jest mężem każdej z tych kobiet.
- Co takiego? - zapytał zszokowany. Nigdy nie lubił Weasley'a, ale nie wiedział, że taka z niego świnia.
- Wczoraj znalazłam akty małżeńskie i akty urodzeń jego dzieci. Ma cztery żony włącznie ze mną i czwórkę dzieci. Sądzę, że każdej z nas poświęcał część tygodnia, czyli jakieś dwa dni.
- Można by spróbować skontaktować się z tymi kobietami i nakłonić je do zeznań, ale z czego utrzymywał w takim razie cztery rodziny?
- Sprawdziłam to jego skrytka jest pusta. Opróżnił też trochę mojej. Każde z nas dostało pięścet tysięcy galeonów za pomoc w zabiciu Voldemorta.
- To wszystko wyjaśnia. Masz przy sobie te akty?
- Zostały w naszym wspólnym mieszkaniu.
- Podpisz mi te papiery, a potem udamy się tam razem, żebyś nie musiała już tu wracać. To pozew o rozwód i pełnomocnictwo. - wyjaśnił.
Hermiona podpisała dokumenty i po chwili stali pod drzwiami jej domu.
- Rozgość się. - powiedziała zostawiając go w salonie, a sama ruszyła w stronę sypialni. Wszystkie rzeczy leżały porozrzucane tak jak je zostawiła. Postanowiła spakować swoje rzeczy, bo nie zamierzała tu nigdy więcej wracać. Zamykała pewien rozdział w swoim życiu, a to mieszkanie, tylko nie pozwalałoby  jej zapomnieć...
Kilkoma ruchami różdżki sprawiła, że wszystkie potrzebne jej rzeczy zniknęły we wnętrzu niewielkiej walizki. Sięgnęła jeszcze tylko na podłogę po dokumenty i ruszyła w stronę salonu. Okazało się jednak, że blondyn ruszył za nią i stał w kuchni opierając się biodrem o blat.
- Proszę, tu masz te dokumenty. Mam nadzieję, że to wystarczy, żeby Ron poniósł konsekwencje swoich czynów. Jeśli będziesz... Co? Mam coś na twarzy? - zgubiła wątek, ponieważ Malfoy nie spuszczał z niej wzroku. -Bo tak dziwnie na...- nie dokończyła, ponieważ blondyn odważnie wpił się w jej usta. Hermiona stała przez chwilę zszokowana, a potem stanowczo go od siebie odepchnęła. Jego pocałunek był.. całkiem miły, ale są jednak jakieś granice. W końcu wczoraj jej życie osobiste legło w gruzach
- Draco, co to miało znaczyć? Nie zrozum mnie źle, ale ja wczoraj podjęłam decyzję, że chcę się rozwieść. Mam totalny mętlik w głowie i to nie jest najlepszy czas na zaczynanie nowych związków. Ja nigdy nie sądziłam, że ty... Może w tej sytuacji lepiej będzie jeśli poszukam jakiegoś innego prawnika i to pomoże...
- Nie ma mowy Hermiono.- przerwał stanowczo jej słowotok.- Jeśli sądzisz, że nie potrafię oddzielić życia służbowego od prywatnego to się grubo mylisz.
- Ale...
- Żadnego ale. Po prostu o tym zapomnijmy okey? Pokaż te papiery. Wyślę mu pozew o rozwód, a później będziemy czekać na rozprawę. Pomóc ci z tą walizką?
- Nie dzięki, poradzę sobie.
- W takim razie do zobaczenia.- powiedział i już go nie było, a Hermiona została sama w pustej kuchni z strasznym mętlikiem w głowie.
*******
Witajcie!
Przed Wami pierwsza część miniaturki.
Wiem, że najpierw chciałyście rozdział, ale wena chciała inaczej ;)
Pozdrawiam Ever. :*

Czytasz= Komentujesz :)