Następnego dnia rano Hermionę obudził dziewczęcy pisk, ów pisk wydała z siebie Camile na jej widok. Po chwili panna Riddle poczuła, że ściśle oplatają ją trzy pary rąk.
-Dziewczyny dajcie już spokój, bo mnie udusicie.
- Po prostu cieszymy się, że znów cię widzimy. Brakowało tu ciebie.- odezwała się Pansy. – Hmm. Trochę zaspałyśmy. Musimy się pospieszyć, jeśli chcemy zdążyć na śniadanie.
Po szybkiej porannej toalecie czwórka dziewczyn ruszya w stronę Wielkiej Sali. Usiady obok chłopaków przy swoim stole machając przy tym ręką Harry’emu i Ginny na przywitanie. Hermiona na śniadanie postanowiła zjeść tosty ze swoim ulubionym dżemem morelowym. Na twarzy miała delikatny uśmiech. Ktoś mógłby powiedzieć, że dziewczyna czuje się świetnie i nie posiada żadnych zmartwień, jednak to było tylko złudzenie, zwykłe udawanie, na które dużo osób nabierało się z łatwością. W środku cała trzęsła się z nerwów i troski o swojego chłopaka. Nie pokazywała tych emocji na zewnątrz wierna swoim postanowieniom, że nie będzie martwić bliskich. Już i tak nieźle nastraszyła swoją mamę tym wspomnieniem o samobójstwie.
Gdy wylądowała przed nią szara sowa nie potrafiła już tak dokładnie maskować swoich odczuć. Bardzo dobrze wiedziała od kogo jest ten list, który przyniosło zwierzę. Ba, ona nawet wiedziała, kto jest właścicielem stojącego przed nią ptaka. Należała do jej przyszywanych rodziców. Pisali do niej, aby powiadomić ją, czy mogą być dawcami. Drżącymi z nadmiaru emocji rękoma odczepia list wczytując się w niego.
Kochana Hermionko!
Dosłownie przed chwilą sowa przyniosła wyniki badań. Mam dla Ciebie dobrą wiadomość: mogę być dawcą! Proszę przekaż to Narcyzie i Lucjuszowi i zapytaj kiedy będzie przeszczep. Mi pasuje każdy możliwy termin, ponieważ Narcyza wspominała, że mają tylko kilka dni na znalezienie dawcy i przeszczep. Czekam na odpowiedź
Jane
P.S. Andrew przesyła pozdrowienia.
Przez chwilę kompletnie nie docierało do niej to, co przeczytała, choć podświadomie wiedziała, że list zawiera bardzo dobrą i ważną dla niej wiadomość. Trwała w totalnym otępieniu. Dopiero Erik wyrwał ja z tego stanu, w którym czuła się jak w wielkiej bańce wody, ponieważ do tej pory nic i nikogo nie słyszała.
- Hej, Herm, wszystko w porządku?
Dziewczyna bezwiednie podała mu kartkę papieru. Po kilku sekundach skończył czytać i ponownie spojrzał na siostrę.
- To chyba dobrze, nie? Na Merlina Miona odezwij się do mnie!
- Wszystko okey Erik. Po prostu nie wierzę w to, że w końcu się udało. Trzeba powiedzieć Laurze.- spojrzała na blondynkę, która siedziała, nie odzywając się do nikogo ze wzrokiem wbitym w swoją miskę z płatkami. Kiedyś była to pełna życia i radości dziewczyna, a teraz była to zupełnie inna osoba. Na jej twarzy nie gościł już uśmiech, tylko smutny grymas. Jej śliczne długie blond włosy straciły blask. Bardzo się obwiniała o stan swojego brata, ponieważ sadziła, że to przez nią Draco leży chory w szpitalu, bo chciał ją uratować. – No i muszę jeszcze iść do Malfoy’ów. Pójdziesz ze mną?
- Jasne, nie ma sprawy. Teraz może być tylko lepiej. - powiedział i przytulił ją do siebie. Ta po chwili odsunęła się od niego i usiadła obok Laury. Erik obserwował tę scenę z boku i widział jak blondynka ucieszyła się słysząc w końcu jakieś dobre wieści.
Ostatnio bardzo martwił się o Hermionę. Widział, ( zresztą trudno było tego nie zauważyć jeśli dobrze się ją znało ) jak bardzo zależy jej na blondynie i wiedział, że może nie znieść kolejnego ciosu, gdyby coś poszło nie tak. To byłoby wredne ze strony losu - dać prawdziwą nadzieję, szanse na poprawę, a potem okrutnie zażartować zabierając wszystko. On sam nie wiedział jak zachowywałby się gdyby to Camile coś się stało. Nie zniósłby tego. Tej rzeczy był akurat pewny, dlatego podziwiał swoją siostrę, za jej wytrawałość i nadzieję na lepsze jutro...
Z rozmyślań wyrwał go głos Hermiony.
-Gotowe. Możemy już iść?
- Tak, oczywiście, chodź. - poprowadził ją w kierunku gabinetu Serveusa Snape'a. Ten już bez zbędnych pytań przepuścił ich prosto do kominka. Gdy pojawili się w ogromnym i jasnym salonie państwa Malfoy'ów przywitała ich cisza. Po chwili przed nimi zmaterializował się skrzat pytając o cel ich wizyty. Gdy ogólnie wyłuszczyli mu sprawę zniknął, a po chwili do pomieszczenia weszła Narcyza. Hermiona po prostu podała jej kartkę papieru, na którym był napisany list od Jane, kartkę, której treść sprawiła, że ledwo tląca się w sercu nadzieja rozbłysła na nowo wielkim, żywym płomieniem. Blondynka spojrzała na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem, więc zachęciła ją do przeczytania tekstu.
- To świetnie! W końcu jakaś dobra wiadomość!- wykrzyknęła po przeczytaniu i zaczęła szlochać ze szczęścia.
W tej chwili do salonu wszedł Lucjusz. Rozejrzał się nic nie rozumiejącym wzrokiem po pomieszczeniu, a następnie przytulił do siebie żonę.
- Co się stało? - zapytał patrząc na rodzeństwo, ponieważ Narcyza nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.
- Znaleźliśmy dawcę szpiku dla Dracona.
Na twarz mężczyzny można było po kolei odczytać zdumienie, niedowierzanie, szok, a na końcu ulgę i radość.
-Kto nim jest?
- Jane, moja przyszywana matka.
- Możemy udać się do niej od razu?
- Tak, w sumie to ona czeka na informacje, co ma robić.
- Świetnie, Hermiono teleportuj nas wszystkich, ponieważ my nie wiemy, gdzie ona mieszka.
- Nie ma sprawy. Wyjdźmy na zewnątrz.
Po kilku minutach cała czwórka stała przed błękitnym domkiem jednorodzinnym. Miejscem, gdzie Hermiona spędziła swoje dzieciństwo. Z tamtym okresem miała wiele szczęśliwych wspomnień. Z uśmiechem na twarzy przypomniała sobie zabawy w dom z dziewczynką z sąsiedztwa. Miło też wracała do czasów, gdy była w domu w czasie ferii, czy wakacji. Wtedy w każdą niedzielę wieczorem cala trójka sadowiła się na beżowej kanapie w salonie i wspólnie oglądali jakiś film, lub rozmawiali. To był taki dzień, którego nie mogło zabraknąć. Oderwała się od miłych wspomnień i wróciła do rzeczywistości.
Zapukali, a po chwili drzwi otworzył im mężczyzna po czterdziestce z brązowymi włosami z pojedyńczymi siwymi kosmykami w koszuli w kratkę i dżinsach- Andrew.
- Dzień Dobry państwu.- zwrócił się w stronę Malfoy'ów i Erika.- Witaj Hermionko, pewnie dostałaś już list i dlatego tu jesteś ? - zgadywał mężczyzna.
- Dokładnie. Poznaj mojego brata Erika.
- Miło mi Cię poznać.
- Mnie również proszę pana.- uścisnął dłoń podaną przez mężczyznę.
- No wchodźcie do środka, a nie tak na zimnie stoicie. - gestem ręki wskazał gościom drogę.
W salonie już czekała Jane. Okazało się, że jest już gotowa do wyjazdu i zabieg może się odbyć nawet teraz. Wobec tego zabrali kobietę i znaleźli się w Mungu. Skierowali się od razu do gabinetu lekarza prowadzącego. Po ustaleniu wszystkich szczegółów i podpisaniu dokumentów lekarz zabrał kobietę, aby przygotować ją do zabiegu. Przed wyjściem kobieta mocno przytuliła brunetkę.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze. - szepnęła jej do ucha.
Hermiona z Erikiem, Lucjuszem i Narcyzą udała się pod salę operacyjną. Po kilku minutach zobaczyli lekarza, który studiował mugolską medycynę - to on miał przeprowadzić operację. Zbył wszystkie ich pytania mówiąc:
- Przepraszam, ale nie mam czasu. Operacja za chwilę się zacznie. Wszyscy już tam na mnie czekają. Odpowiem na wszystkie pańskie pytania po zabiegu.
W ten oto sposób dowiedzieli się przynajmniej, że wraz z wejściem Uzdrowiciela do sali zacznie się operacja.
Hermiona nie chciała słyszeć o żadnym powrocie do szkoły. Musiała, po prostu musiała tu teraz być. Gdziekolwiek indziej czuła by się nie na miejscu. Erik nie chciał jej zostawić i w efekcie też siedział i czekał na koniec operacji uprzednio wysyłając do szkoły patronusa z wiadomością, że są cali i bezpieczni. Dziewczyna przytuliła się do brata. Chłopak był dla niej ostatnio wielkim wsparciem. Była mu za to bardzo wdzięczna. Skupiła swój wzrok na tatuażu znajdującym się na jego przedramieniu. Przez kilka godzin śledziła labirynt kresek i okręgów zatapiając się w rozmyślaniach. Strasznie się bała. Nie przypominała sobie, żadnego momentu w swoim życiu, gdy tak strasznie bała się o inną osobą, a jakby jej ktoś jeszcze parę miesięcy temu powiedział, że będzie martwić o Malfoy'a to osobiście odstawiła by go do Munga na odział z osobami chorymi psychicznie. Na twarzy miała wypisane wszystkie towarzyszące jej emocje. Od niepokoju i zdenerwowania zaczynając, a na wielkiej tęsknocie za blondynem kończąc. Kompletnie zapomniała o swoich lękach, co do szczerości uczuć blondyna, które często ją w ostatnim czasie nawiedzały. Zepchnęła jej na dalszy, odległy plan.
Co będzie, jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli Draco umrze? Przecież on nie może umrzeć. Nie może, nie ma prawa zostawić jej samej. Nie da sobie rady bez niego. Totalnie się załamie, wie że tak będzie. Musi coś zrobić. Musi zrobić coś, co da jej gwarancję, że wszystko się uda. Tylko, co ona może zrobić? Co daje jej taką gwarancję?
Jej rozmyślania przerwała postać uzdrowiciela wychodzącego z sali operacyjnej. Próbowała wstać, ale nogi miała jak z waty i przewróciła by się, gdyby Erik nie złapał jej w ostatniej chwili. Z jego pomocą podeszła do mężczyzny.
Lekarz uśmiechnął się lekko widząc cztery wpatrzone w niego i łaknące informacji pary oczu.
- Proszę się już nie zamartwiać. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Operacja udała się. Pani Granger zostanie u nas jeden dzień na obserwacji. Pan Malfoy wprawdzie kilka dni dłużej, ale zapewniam, że są to tylko i wyłącznie reguły a nie konieczność. Chłopak ma zdrowy organizm i szybko dochodzi do siebie.
Na twarzch Hermiony, Erika i Malfoy'ów pojawiła się ulga pomieszana ze szczęściem. W końcu los rozdał dobrą kartę dla nich. Wszystko poszło po ich myśli. Udało się. Nareszcie...
Hermionie i Narcyzie po policzkach powoli toczyły się łzy radości.
- Panie doktorze, czy możemy go jeszcze zobaczyć przed wyjściem? - zapytała najmłodsza z towarzystwa.
- Pan Malfoy dziś się nie obudzi, ale skoro państwo chcą to proszę nie widzę przeciw wskazań. Będzie to jednak tylko kilka minut, ponieważ za chwilę zamykamy odział. No, proszę się uśmiechnąć, wszystko jest już dobrze. Wskażę państwu pokój.
Cała czwórka ruszyła za mężczyzną. Po chwili byli już na miejscu. Musiało wystarczyć im spojrzenie na Dracona przez szybę. Hermionę ten widok dziwnie uspokoił. Miała praktycznie namacalny dowód, że jest dobrze. Jak urzeczona patrzyła na śpiącego blondyna. Cieszyła się samym jego widokiem. Mogłaby stać pod tą szybą do końca świata. W końcu Erik oderwał ją od tego zajęcia cichym szeptem.
- Hermiono, czas na nas. Musimy już iść, za pięć minut zamykają szpital.
- Daj mi jeszcze chwilkę.- poprosiła.
Po kilkudziesięciu sekundach odeszła od szyby i ruszyła w stronę wejścia z bratem i Malfoy'ami. Teleportowali się do ich rezydencji, a stamtąd przez kominek dotarli do szkoły.
W gabinecie Snape'a nie było nikogo, więc po cichu ruszyli lochami w stronę Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
Otworzyli drzwi prowadzące do dormitorium dziewczyn i zobaczyli kilkanaście par oczu wpatrzonych w nich z niemym pytaniem.
- Udało się. Wszystko poszło dobrze, wygląda na to, że Smok niedługo tu wróci. - powiedział Erik, ponieważ Hermiona nie mogła mówić z powodu łez płynących po jej policzkach.
Z twarzy obecnych powoli znikało napięcie, a na jego miejscu pojawiała się radość.
Hermiona poczuła, że ktoś ją obejmuje i pociera ramię. Spojrzała w górę i natrafiła na oczy takiego samego koloru jak jej - oczy Erika. Uśmiechnęła się lekko i zdała sobie sprawę, że wciąż stoją w drzwiach. Zrobiła, więc kilka korków w kierunku swojego łóżka, aby na nim usiąść ciągnąć za sobą chłopaka.
- Idź do niej.- odezwała się niespodziewanie po pewnym czasie, widząc, że Erik nie ma zamiaru na razie zostawiać jej samej. "Zupełnie, jakby się bał, że coś sobie zrobię, może to mama go o to poprosiła." przemknęło jej przez głowę.- No idź, naprawdę nic mi nie jest.- dodała widząc jego minę. Wiedziała, że chętnie spędziłby czas ze swoją dziewczyną Camile, ale też bardzo się martwił o nią i był rozdarty. Pchnęła go lekko w jej kierunku. Po kilku minutach zobaczyła, jak oboje wymykają się z pokoju. Pasowali do siebie i chciała, żeby im się udało. Byli razem tacy szczęśliwi...
*******
Od przeszczepu minęły cztery dni. Cztery dni, które bardzo dłużyły się Hermionie. Przez ten czas ani razu nie była w szpitalu, każdego dnia po lekcjach zaszywała się w prywatnym dormitorium prefekta naczelnego, które obecnie należało także do niej. Tam odrabiała lekcje i nadrabiała wszystkie zaległości, jakie pojawiły się przez jej częste wizyty w szpitalu i u Malfoy'ów. Naukę nadal bardzo lubiła i starała się mieć jak najlepsze oceny.
Przyjaciele uważnie ją obserwowali, szukając znaków ponownego załamania, czego miała już serdecznie dosyć. Na szczęście nie zauważając niczego niepokojącego odpuścili. Hermiona od czasu przeszczepu faktycznie przestała się smucić, a gdy tylko w jej głowie zaczynały się kłębić jakieś czarne myśli, to wypierała je z głowy starym i sprawdzonym sposobem, o którym ostatnio zapomniała- nauką.
Dziś po lekcjach skierowała swoje kroki tam, gdzie zwykle od kilku dni, czyli do dormitorium. Otworzyła drzwi, założyła na uszy swoje magiczne słuchawki, do których wystarczyło tylko wyszeptać tytuł jakiejkolwiek piosenki, a ta już płynęła prosto do uszu dziewczyny. Usiadła przy szerokim mahoniowym biurku i zabrała się za esej z eliksirów. Była przy końcówce pisania tematu pracy, gdy usłyszała czyjś głos, który przebił się przez cichą, spokojną muzykę.
- Hermiona? Co ty tu robisz?
Podniosła gwałtownie głowę, wylewając atrament na swoją pracę domową, pewna, że ma omamy słuchowe. Przecież to niemożliwe. Go tu nie może być, jest w szpitalu, gdzie odpoczywa po przeszczepie. Powoli podniosła wzrok, bojąc się, że rozczarowanie, gdy nikogo nie ujrzy okaże się zbyt bolesne. W końcu spojrzała w kierunku źródła głosu i zdębiała. Widać nie tylko słuch spłatał jej figla. Widzi go opartego o futrynę, uśmiecha się do niej łobuzersko i czeka na odpowiedź. A może to nie omamy? Jest tu naprawdę? Nie, to przecież nie możliwe, to tylko tęsknota za nim sprawiła, że widzi go teraz tak wyraźnie. A może jednak...
*******
Hej, to w końcu ja- Ever ;) Nareszcie skończony rozdział :D Przepraszam, strasznie mi głupio ;c . Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą dłuuugą nieobecność..
Ściskam i zapraszam do czytania. :*
E.